-26%
  • UDOSTĘPNIJ:

Delirium władzy

Kto rządzi

ten błądzi

Czy jesteśmy skazani na rządy psychopatów? Co musi zrobić świat, by wyjść z zaklętego kręgu dyktatur, populizmu i terroru? Krzysztof Mroziewicz pisze o tym w książce Delirium władzy.

Terroryzm jest jednym z nieszczęść, na które nie ma rady. Na razie. Podlega mutacji jak wirus.

Z dyktatury się nie wychodzi. Wprowadza się ją nagle. Po cichu. Ze strachu. A potem się ją ulepsza.

35,00 

Na stanie

Kup dla mnie

(Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 47,00  )

Opis

Świat w XXI wieku – od Azji po Amerykę Łacińską – pełen jest przemocy i fałszu. Dyktatorzy zagrażają demokracji. Gdzie szukać rozwiązań? Autor podejmuje próbę pokazania różnych wymiarów najpoważniejszych wyzwań, jakie stoją także przed Polską.

Krzysztof Mroziewicz – znany dziennikarz prasowy i telewizyjny, były dyplomata, wykładowca uniwersytecki. Pracował w „itd.”, Polskiej Agencji Prasowej (m.in. jako korespondent w Indiach) i „Polityce”, prowadził popularny program telewizyjny „7 dni – świat”, laureat trzech Wiktorów. Był ambasadorem RP w Indiach, Nepalu i Sri Lance. Opublikował kilkanaście książek, z których ostatnie to: Indie. Sztuka władzy (2017), Mity indyjskie (2015), Pastwisko świętych byków (2014), Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata (2013), 33 Ewy i trzech Adamów (2012), Fidelada (2011), Bezczelność, bezkarność, bezsilność. Terroryzmy nowej generacji (2010), Prawdy ostateczne Ryszarda Kapuścińskiego (2008).

Delirium władzy to zbiór szkiców poświęconych sytuacji w różnych częściach świata – w krajach Bliskiego Wschodu, Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej, ale też w Polsce. Autora szczególnie interesuje problem władzy, przemocy, populizmu i dyktatury. Kreśli sugestywne psychologiczne portrety dyktatorów, ale pokazuje też historię teologii wyzwolenia i na tym tle drogę życiową i poglądy papieża Franciszka. Na obraz współczesności w jego ujęciu składają się nie tylko wojny i rokowania międzynarodowe, ale także terroryzm w różnych odmianach, handel narkotykami, gry wywiadów i tajnych służb, internetowe hackerstwo. To książka pełna barwnych i dramatycznych obrazów wydarzeń politycznych ostatnich lat (Arabska Wiosna, wojna w Syrii, Libii, śmierć Ibn Ladina, sytuacja wokół Korei  i w Wenezueli i in.) i oraz sylwetek ludzi, którzy na bieg wydarzeń wywarli wielki – pozytywy lub negatywny – wpływ (m.in. Ibn Ladin, Erdogan, Naser, Kaddafi, Assange, Kim Dzong Un, Bush, Ali Agca, papież Franciszek).

Informacje dodatkowe

Waga 0,45 kg
ISBN 978‐83‐64407‐30-7
Oprawa miękka
Liczba stron
368
Format 143×205 mm
Waga
450 g.
Data wydania Warszawa 2019
Autor Krzysztof Mroziewicz
Wydawca Fundacja ORATIO RECTA

TERRORYZM – MUTACJA XXI 7
PIEŚNI PAŃSTWA ISLAMSKIEGO 24
TRZEBA KUPIĆ TĘ NIEWOLNICĘ 28
KTO ZABIŁ UBL? 42
ŚWIECKIE MOCARSTWO MUZUŁMAŃSKIE 51
Przed zamachem
Rzeź Ormian dziś
Ali Ağca Superstar
Turcja po zamachu
BLISKI WSCHÓD PO TUNEZJI 72
Od króla dziwkarza do pilota dyktatora
Libia – odchodząca władza zabiera ze sobą rozum
Kiedy Bahrajn?
LUDOBÓJCY 90
SIEROCTWO SYRII 97
GDZIE W ŚWIECIE ISLAMU JEST SPOKÓJ? 103
Emiraty, czyli złoty pył
Dziewczyny z Casablanki i Tangeru
Malediwy, gdzie nie da się skrzywdzić dziewicy
TAJNA HISTORIA OPIUM 143
KARA ŚMIERCI JAKO TAJEMNICA 159
JAPONIA WEDŁUG KAPUŚCIŃSKIEGO 165
KOREA PÓŁNOCNA 173
Supermocarstwo pełną gębą
Kim umarł, lecz żyje Kim
Kimkolwiek jest Kim
Równowaga
FUJIMORI NIE WIE, CO TO SEPPUKU 194
DELIRIUM WŁADZY 201
BUTA U WŁADZY 207
POSTDYKTATURA 211
ASSANGE – HAKER ANARCHISTA 224
ŁOWCY KOBIET, ŁOWCZYNIE MĘŻCZYZN 237
WYWIAD, CZYLI INTELIGENCJA 246
STAN ZDROWIA MĘŻA STANU 268
PRAWDOPODOBNIE NAJGORSZY PREZYDENT USA PO II WOJNIE ŚWIATOWEJ 275
MSZA KREOLSKA 314
NASZA CHATA Z KRAJA 340
Kościół z ludzką twarzą
Nobliści posadzili dąb
Good bye! See EU later
POSTSCRIPTUM 351
BIBLIOGRAF iA 352
INDEKS OSÓB 355

Rolę rzecznika biednych zawłaszczyła sieć religijna, która zamierza zniszczyć cywilizację zachodnią za pomocą środków wynalezionych przez cywilizację zachodnią. Nie ma oferty na czas po postulowanym przez siebie zwycięstwie, dlatego jej ofensywa się nie powiedzie. Terroryzm obecnej generacji, zmutowana wersja poprzedniej, powtarzam, nie powiedzie się teraz, ale się zmutuje i znowu kiedyś uderzy. Na razie będzie kosztowną i bolesną próbą sił, całkowicie beznadziejną, z czego zdają sobie sprawę terroryści, dlatego są znacznie okrutniejsi od poprzedników. Chcą jak najwięcej zniszczyć. Cynicznie wykorzystują zamęt związany z wielkimi napięciami światowymi: przenoszeniem się świata nad Pacyfik, tworzeniem nowego układu dwubiegunowego USA–Chiny, globalnym kryzysem ekonomicznym, zaburzeniami klimatycznymi itd. Prowadzą ekstremalne działania na ograniczonych obszarach. Zbliżyli się do granicy ludobójstwa. Są bardzo dobrze wykształconymi zbrodniarzami. Za pomocą najnowszych środków technicznych, jakimi są komórki i internet, przygotowują akcje przy otwartej kurtynie. Wywiady im niestraszne. Są w stanie użyć taktycznej broni jądrowej, mogą zaatakować w powietrzu samolot prezydencki samolotem kamikadze, są gotowi zlecić hodowlę człowieka i produkcję środków farmakologicznych o pożądanym działaniu, a także zdezorganizować środki łączności elektronicznej, to znaczy napaść na serwery.

 

Papież Bergoglio posługuje się przekazem, który, z pozoru banalny, nabiera z każdą chwilą głębi, jakiej nie uniesie żadna metafora. Słowa wypowiedziane do wszystkich stają się nagle celnie zaadresowanym ostrzeżeniem. Chwilami Franciszek mówił tak, jak gdyby słuchaczami były polskie władze, którym słowa miłość, zgoda, przebaczenie nie mogą przejść przez gardło.

Franciszek namawiał do pisania Ewangelii na czystych kartach, które tam zostały. Do pisania własnym stylem. Mówił to człowiek, dla którego najważniejszym pisarzem okresu studiów jezuickich był Dostojewski. Politycy obecni na tym kazaniu musieli uświadomić sobie ze zgrozą, że własna Ewangelia to coś innego niż zła pamięć o wyimaginowanych krzywdach i polityka historyczna realizowana przez opłaconych sługusów.

Bergoglio był w Argentynie uważany za lidera opozycji. Ośrodki, które to, co nie jest ich prawicą, nazywają lewactwem, również papieża – gdyby miały dość odwagi – nazwałyby lewakiem.

W ostatnich wyborach młodzi księża popierali PiS. I widzą teraz, kogo poparli. Jeśli myślą tak jak chłopiec, który chce Kościoła z ludzką twarzą. Hierarchowie powinni pomyśleć o emeryturze. Na razie stowarzyszenie nadętych dostojników idzie drogą, na której do pomyślenia byłyby nawet aborcja czy eutanazja na gejach, genderystkach i uchodźcach.

Najważniejsze, co płynie z nauk Franciszka, to proste pytanie i najprostsza z odpowiedzi: Nie wierzysz w Boga? Nie szkodzi, Bóg wierzy w ciebie.

 

Słów parę o „Delirium władzy. Kto rządzi, ten błądzi” Krzysztofa Mroziewicza

Roman Strzemiecki

To znowu stary dobry Mroziewicz. O tyle lepszy, że już od blisko 60 lat siedzi na swoim Księżycu i widzi jak na dłoni, co wyrabiają Ziemianie.

A wzrok, zamiast mu z wiekiem słabnąć, wyostrza się. To ten sam nowoczesny lapidarny język. Żadnego ględzenie kilometrowymi frazami. Sypie niedużymi kamyczkami, a kamyczek to rozdział – jak „partyzantka kokainowa”, „terroryzm kontestacji i kontrkultury”, Zachód, „racjonalistyczny, lecz nie zawsze racjonalny”, „popełniono na nich samobójstwo”, Putin i Erdoğan „dwaj Azjaci z Europy”.

Może ktoś kiedyś zanalizuje język pisarki Mroziewicza. A warto, bo tam pełno wynalazków językowych. Tu też są. Bardzo podoba mi się „szpieginia”. Rozprawia się też z błędnym zapisem obcych nazwisk po polsku. I jest Chomejni, a nie żaden Chomeini.

Mroziewicza „się czyta”, bo jest niepohamowany w subiektywnych osądach. Wiarę papieża Franciszka przejrzał jednoznacznie: „Nie wierzysz w Boga? Nie szkodzi, Bóg wierzy w ciebie”. Weźmy sprawę projektu uregulowania konfliktu izraelsko-palestyńskiego wypracowanego przez premiera Izraela Ehuda Olmerta i prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa. Mroziewicz ogłasza, że Olmerta „zmuszono do ustąpienia” i „Abbas nie miał z kim podpisywać umowy”, gdy tymczasem Olmert skarżył się, że Abbas odmówił złożenia podpisu, choć równie korzystnego dla Palestyńczyków porozumienia strona izraelska „nie zaproponuje przez najbliższe 50 lat”. A „Delirium” kończy proroctwem: „Anglicy popełnili harakiri. Pociągną za sobą PiS”.

A w ogóle uprzedzam – Mroziewicz pisze o wszystkim, co wie na świecie (ale wie, co pisze), bo odkąd żyje, dowiedział się bardzo wiele i wszędzie był. Ujawnia swoje przemyślenia, a przemyślał bardzo dużo — o polityce, historii, kulturze, o nędzy gatunku człowieczego — jak fascynująca rozprawka o opium — i jego wielkości. Fascynujące są jego analizy różnych aspektów gier zakulisowych w stosunkach międzynarodowych. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie spostrzeżenia dotyczące „agenta wpływu”. Warto posłuchać starszego.

Uwolnił się też wyraźnie od poprawności politycznej. Więc są i „białasy” i „czarnuchy”. I zupełnie niepoprawnie prorokuje, że „za 40 lat będziemy mieć Francję w jednej trzeciej algierską, Hiszpanię w jednej trzeciej marokańską”. Że w islamie „kobieta jest zawsze winna, nawet jeśli jest niewinna”. I zupełnie nieumiarkowanie pierze straszliwe brudy współczesnej cywilizacji islamu i jego władców. Brudy, które życzliwym ciociom europejskim, jak Merkel, czy Mogherini, ani troszeczkę nie śniły się w 2015 roku.

Jeśli ktoś chce wiedzieć, dlaczego w świecie islamu, zwłaszcza arabskim, wszyscy biją się krwawo ze wszystkimi w zmieniających się konfiguracjach, warto „Delirium” przeczytać, bo Mroziewicz widzi to przejrzyście ze swego Księżyca. Żeby nie było, że Mroziewicz to chorobliwy wróg islamu, zwłaszcza arabskiego, mamy opowieść o dobrym emirze Zajidzie ibn Sultanie al-Nahajanie, który zamiast zmarnować biliony petrodolarów na szerzenie zła, jak Kadafi, zbudował Zjednoczone Emiraty Arabskie. No, bo Wiosna Arabska jakoś nie zalęgła się w żadnej z monarchii arabskich.

Mroziewicz przypomina też czytelnikowi bardzo smakowite kawałki z przeszłości, o których po latach wiadomo znacznie więcej, niż wtedy, kiedy się działy – jak upolowanie Usamy ibn Ladina w Pakistanie. Jak okoliczności zamachu na polskiego papieża, wtrącając nawet wątek osobisty o powiadamianiu o tym Polaków. Nader ciekawie brzmi też jego odmalowanie osobowości zamachowca tureckiego.

Skoro delirium władzy, to mamy przegląd samozagłady popadłych w delirium władców arabskich, którzy wywołali Wiosnę Arabską — począwszy od Zajna al-Abidina ibn Alego, prezydenta żyjącej jakoby w ładzie, pokoju i niemal dobrobycie, Tunezji. A potem są inni, jak szczególnie malowniczy Muammar Kadafi w Libii, którego Mroziewicz tytułuje od psychopatów, pokazując, że to taki kolejny na długiej liście władców.

A najsmakowitszy kawałek to delirium władzy Kimów północnokoreańskich.

Wszyscy władcy, którzy popadli w delirium mają poczucie bezkarności. I w sobie tę chęć ludobójstwa i na swoich i na obcych rasowo, czy kulturowo (religijnie); Mao Zedongowi Mroziewicz wyliczył, że spowodował śmierć co najmniej 70 mln ludzi. Delirium dopadło też Alberto Fujimoriego, co także budował „drugą Japonię” – w Peru – a skończył posłany za kraty na 25 lat. Jest – rzecz prosta – i o praojcach XX-wiecznego delirium u władców: Hitlerze i Stalinie.

Ale do tej beczki miodu dołożymy łyżeczkę dziegciu. Mroziewicz ukazuje nam, jak rozwija się potęga terroryzmu islamskiego wymierzonego w inne cywilizacje i, że każda jego fala po jej przyduszeniu odradza się w nowej formule, a każda kolejna formuła jest groźniejsza od poprzedniej. I widzi te głęboko wrośnięte korzenie, z których odrasta. Ale, to co nasz europejski Autor proponuje jako lekarstwo, to miara bezradności cywilizacji zachodniej. Powiada, że trzeba „zorganizować islam umiarkowany do walki z islamem radykalnym”. W jaki sposób? Przecież islam to ustrój totalitarny – nie oddzielisz tego, co boskie od tego, co cesarskie. Doktryna, prawo, obyczaj, zasady życia społecznego to nierozerwalna jedność.

Mroziewicz nie wie albo nie chce wiedzieć, że władca Turcji Erdoğan – którego postać głęboko nam przenicował, trafnie podejrzewając go, że sam urządził w 2016 r. inscenizację obalania siebie samego – co jakiś czas wpienia się, że „islam umiarkowany” to wynalazek Zachodu, że to takie wciskanie muzułmanom dziecka w brzuch. Dla Erdoğana islam jest jeden. I ten islam powinien zapanować siłą nad światem niewiernych. Nie, nie, tego drugiego Erdoğan dziś nie głosi. Głosił, gdy był burmistrzem Stambułu i poszedł za to za kraty. Już nauczył się, że trzeba działać politycznie. I umiejętnie uprawia tę swoją brutalną demokraturę z tym samym celem, co na początku.

P. S.

Zresztą, już król Maroka Hasan II tłumaczył w 1993 r. Anne Sinclair, supergwieździe telewizji francuskiej, jak dziecku szczególnej troski, że Marokańczycy (czytaj muzułmanie) nigdy nie zamienią się we Francuzów. Sinclair miała na myśli zwyczajnych świeckich Francuzów, nie tam chrześcijan.

“Studio Opinii”, 17.06.2019 r.

 

 

 

W zróżnicowanym świecie

Krzysztofem
MROZIEWICZEM

i Andrzejem
ŻOREM
rozmawia
Wiesław ŁUKA

Panowie – czy świat wariuje? Andrzeju, nazywasz swoją książkę o Polsce: Zapiski obłąkanego*. Krzysztofie, ty opisujesz rządy w wielu krajach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej w stanie choroby i tytułujesz książkę Delirium władzy*. Przypomnijcie – czy na przykład pół wieku temu świat nie wariował? Swoje książki inaczej byście wówczas nazwali?

AŻ: Ryszard Kapuściński zatytułował jedną ze swoich książek: Nie ogarniam świata. Jest to najlepsza odpowiedź na Twoje pytanie. Kilkadziesiąt lat temu horyzont naszego postrzegania był znacznie węższy, ergo: bardziej zrozumiały. Były USA i wspólnota transatlantycka vs. ZSRR wraz z krajami Układu Warszawskiego. Reszta krajów, często egzotycznych, nie miała większego wpływu na nasze losy. Dziś to, co kiedyś umownie nazywano „trzecim światem”, stanowi główną przyczynę naszych lęków…

KM: Pytasz, to odpowiadam – owszem, świat wariuje. W obydwu znaczeniach tego słowa. Pół wieku temu, czyli około roku 1970 mieliśmy do czynienia z wizytą Willy’ego Brandta w Warszawie i obaleniem Władysława Gomułki. Ponadto władzę w Libii objął Muammar Kadafi, zmarł generał Anders, urodził się Zbigniew Ziobro. Wybory w Chile wygrał socjalista Salvador Allende, prezydentem Egiptu został Anwar Sadat. Dopuszczono się masakry robotników w Gdyni.

Warianty tych wydarzeń powtarzają się z dowolną częstotliwością?

KM: Ich powtarzalność tworzy wariacje na ich temat. Można układać mozaikę z zamachów, pogromów, wojen lokalnych, śmierci i narodzin. To wszystko dzieje się także teraz. Będzie też działo się w przyszłości. Oglądanie tego, lub uczestnictwo w procesach, powoduje zawrót głowy, o który oskarżamy nie siebie, lecz świat, który nabawił się choroby psychicznej. Otóż świat zawsze wariował i tak już będzie wiecznie, z dodatkiem coraz to nowych wariantów, jak na przykład teraz mamy: wojny klimatyczne. Co do moich tytułów – to Kto rządzi, ten błądzi wydaje się pewnikiem. Natomiast delirium, to skutek odwodnienia („odwładzenia”) organizmu. Władza, odchodząc, zabiera ze sobą zmysły.

Tyle wiem, że polityka to sztuka walki o zdobycie, utrzymanie i przekazanie władzy. Krzysztofie – co się działo i co zaobserwowałeś na Bliskim i Dalekim Wschodzie w sferze rządzenia, że rządy staczały się do stanu „delirium”? Podasz najciekawsze przykłady?

KM: W świecie azjatyckim, w którym kobieta nie odgrywa roli politycznej, damy zajmowały najważniejsze stanowiska w państwach. Sirimavo Bandaranaike (Sri Lanka) była pierwszym premierem rządu w historii politycznej świata. Indira Gandhi (Indie) była jedną z najbardziej znanych dam stanu w świecie. Benazir Bhutto (Pakistan) była szefem rządu w państwie fundamentalizmu islamskiego, Megawati Sukarnoputri (Indonezja) była prezydentem kraju, podobnie jak Corazon Aquino (Filipiny), czy dwie zażarte przeciwniczki (Szejk Wasina i Chaleda Zia) z Bangladeszu. A jeszcze dodać trzeba Aung San Suu Kyi (dawna Birma). Wszystkie one były żonami, albo córkami, albo kochankami byłych prezydentów i premierów tych krajów. I dlatego zajęły opuszczone przez nich z powodu śmierci lub zabójstwa urzędy. Rządziły, jak umiały.

Chyba tylko z Chin nie donoszono o podobnych szaleństwach w momentach zmian ekip rządzących.

AŻ: Właśnie – zaś ośrodki generowania globalnego konfliktu przeniosły się do Iranu, Syrii, Korei Północnej – państw postrzeganych do niedawna jako peryferie. Deklaratywnie widzimy potrzebę koegzystencji kultur, w praktyce raczej oddalamy się niż przybliżamy do tego celu. Rośnie więc liczba struktur obcych, a nawet wrogich wobec cywilizacji zachodniej.

Coraz nam trudniej, coraz tu straszniej…

: Nie zdajemy sobie sprawy z możliwych skutków rewolucji naukowo-technicznej oraz ze zgubnych konsekwencji własnych zachowań. Wyliczę tylko: konsekwencje utraty kontroli nad sztuczną inteligencją, niezdolność zapanowania nad katastrofą klimatyczną, manipulacje genetyczne o nieprzewidywalnych skutkach, przeniesienie rywalizacji militarnej w przestrzeń kosmiczną, bezowocne – jak na razie – zmagania z teorią uniwersalną. Wystarczy? Te problemy decydować będą o naszych losach w nieodległej nawet przyszłości. Rzecz w tym, że większość obywateli świata nie zdaje sobie w ogóle sprawy z ich występowania. Nigdy wcześniej przepaść między tymi „rzeczywistościami” nie była tak ogromna i nie powiększała się w takim tempie.

Krzysztof, myślę, że to dobry kontekst, byś przypomniał, opisywaną przez siebie, postać wielkiego (choć drobnej postury) Deng Xiaopinga, Chińczyka, który przemodelował gospodarkę swego kraju, choć nie tylko ją w Państwie Środka. Osiągnięcia DX, komunisty w reformowaniu tak zwanej bazy mogą nam się marzyć, choć sfera tak zwanej nadbudowy wielkiego kraju budzi sprzeciw. Czy jakąś chińską lekcję moglibyśmy stamtąd odebrać, czy tylko zachłystnąć się lekturą twego opisu?

KM: Deng Xiaoping to nie tylko reformator gospodarki chińskiej, ale także rzeźnik studentów z Placu Niebiańskiego Spokoju i sprawca napaści na Wietnam. Przystąpił do reformowania kraju w tym samym czasie, co Gorbaczow w Rosji Sowieckiej. Zapytał doradców, czy pierestrojka radziecka powiedzie się. Usłyszał, że nie, bo Gorbaczow poszedł drogą Chruszczowa: poluzował nadbudowę, a bazy nie ruszył. „To my zrobimy odwrotnie” – zawyrokował.

W Polsce nadbudowa w porównaniu z Chinami była luźna nawet w czasach PRL.

KM: Myśmy dokonali zmian w bazie szybciej i skuteczniej niż to zrobili Japończycy po II wojnie światowej na polecenie Amerykanów. Ale z Chinami nie mamy się co porównywać, bo w PRL jednak jakaś gospodarka istniała, a w ChRL nie. Jeśli coś można porównywać to skuteczność i wytrwałość chińską oraz polską. I tu, u nas mamy przepaść.

Andrzeju – twoje autorskie, tytułowe „obłąkanie” biorę w cudzysłów jako rodzaj żartu, czy kokieterii. Narrację głównych rozdziałów, wzbogacanych licznymi dopiskami – aktualnymi informacjami i komentarzami utrzymujesz w tonie bardzo poważnej publicystki historyczno-polityczno-społecznej. Jeśli nie dostrzegłem twego „obłąkania” – to je wskaż; gdzie, co i dlaczego? O co chodzi?

AŻ: „Obłąkany” jest literacką maską, pozwalającą powiedzieć więcej lub inaczej niż to przyjęte w obowiązującym porządku komunikacyjnym. Ponieważ moja interpretacja historii Polski trąci herezją, łatwiej mi lub wygodniej ukryć się za tą maską. Ale nie wycofuję się z żadnych, nawet najbardziej kontrowersyjnych, stwierdzeń. Na przykład: że kapitalizm w Polsce nigdy nie osiągnął dojrzałej postaci, że „Solidarność” z lat 80., wielce zasłużona dla upadku tzw. systemu realnego socjalizmu, przyspieszyła nasilenie populizmu degenerującego organizm państwa. Co więcej, że kultywując heroiczne wspomnienia, zwalniamy się dziś z obowiązku rozwiązywania nadchodzących problemów – choćby tych wymienionych wyżej.

Andrzeju, powtarzasz w Zapiskach… i na spotkaniach autorskich, że napisałeś książką nie o historii lecz – tu przywołujesz Stanisława Brzozowskiego, autora Legendy Młodej Polski – o „świadomości kulturalnej”. Rozwikłaj zagadkę wpływu naszej historii na świadomość kulturową rodaków i relacje tych dwóch pojęć.

: Byt wprawdzie określa świadomość, ale świadomość kulturalna (używam tego pojęcia za Stanisławem Brzozowskim, choć – masz rację – lepsza byłaby „świadomość kulturowa”) wywiera przemożny wpływ na postawy i zachowania społeczne. Zapiski obłąkanego nie są książką o historii, ale historia, a raczej dokonywane na przestrzeni dziejów wybory cywilizacyjne, zadecydowały o naszej „zbiorowej świadomości kulturalnej”. W 1385 roku Polska odwróciła się od Zachodu.

Czyż mieliśmy przed wiekami zdolności ekspansji w kierunku zachodnim?

AŻ: To prawda – nie mieliśmy. Poszliśmy na Wschód ze świetnymi i zgubnymi zarazem konsekwencjami tego wyboru cywilizacyjnego. Przeżyliśmy dni swojej chwały (polskie chorągwie na Kremlu) i swojej klęski (rozbiory, dominacja rosyjskiej i radzieckiej władzy), a te zbudowały poczucie wielkości i traumę klęski. Istotnym czynnikiem kształtowania naszej tożsamości była i nadal jest – tak ją nazywam – mentalność kresowa. Czesi – dla przykładu – którzy byli pozbawieni tych „emocji”, są dziś bliżej Zachodu niż Polska.

Oddziaływanie historii i świadomości nie jest jednak aktem jednostronnym – wszystkie polskie powstania narodowe były z racjonalnego punktu widzenia działaniami bezsensownymi, ergo: bezskutecznymi. Kolejne kształtowały jednak w zbiorowej mentalności imperatyw kategoryczny, który decydował o ich wybuchu ze wszystkimi tego konsekwencjami. A widzimy – kult powstań utrzymuje się do dziś w świadomości Polaków, choć nastąpiło tak wiele zmian.

Brzozowski marzy, aby „Polska się stała pierwszym organizmem samorządnej pracy, ojczyzną prawdy, klasycznym krajem samorządu człowieka”. Pytam: czy ojczyzna była i czy teraz wreszcie jest na właściwej drodze, by osiągnąć ten cel?

KM: Sądzę, że w tej chwili jest na najlepszej drodze, żeby zgubić ten cel. Ale na szczęście marzenia Brzozowskiego, to utopia – w dodatku pozytywistyczna, bez rozwiązań siłowych. Ustąpiła ona miejsca marzeniom Ortegi y Gasseta o liberalizmie.

AŻ: W książce opisuję między innymi figurę 3M (megalomania, martyrologia, mesjanizm), będącą wynikiem wzajemnego oddziaływania polskiej historii i polskiej świadomości kulturalnej. Nie wyzbyliśmy się demonstrowania swojej wielkości (nawet w codziennych zachowaniach, jak reakcje między innymi na sukcesy i klęski sportowe, pogarda dla obywateli krajów sąsiedzkich, zwłaszcza tych, które są postrzegane jako słabsze) i równoczesnego przyjmowania roli ofiary naszych wrogów. Wynosimy narodową porażkę do rangi symbolicznej tragedii. Nie ustrzegł się takiego przekonania nawet Brzozowski, poszukując „pierwszego organizmu (sic!) samorządnej pracy” i „ojczyzny prawdy”.

Czasami trudno pojąć Brzozowskiego… Ale wróćmy do dzisiejszości – w rzeczywistości jesteśmy krajem średniej wielkości, zapóźnionym cywilizacyjnie, wymagającym ciężkiej i jak najszybszej pracy samoedukacyjnej,

AŻ: Rewolucję przemysłową wprowadzaliśmy opieszale, przez długie lata dominowała u nas gospodarka agrarna, do dziś wieś (mimo iż wytwarza ca 2,5% PKB) decyduje o wyborach politycznych. Do rewolucji teleinformatycznej i biotechnologicznej jest nam daleko, a nawet in vitro większość Polaków uważa za narzędzie szatana. Czy nie zastanawiałeś się nad przyczyną, że większość najzdolniejszej młodzieży chce studiować i potem pracować za granicą? Obciąża nas uformowany przez historię fundamentalistyczny balast „świadomości kulturalnej”. Nie umiemy się go pozbyć, a wielu kierowników nawy państwowej z uporem podtrzymuje anachroniczną orientację rodem z odległej przeszłości.

Niezwykle ciekawie opisujesz zapomnianą postać margrabiego, Aleksandra Wielopolskiego, analizujesz jego poglądy i proponowane reformy – „bukiet” reform społecznych w dekadach między powstaniami XIX wieku. Czy chcesz ożywić osobowy, wielki wzór margrabiego do naśladowania?

: Broń Boże, nie lubię wzorów do naśladowania. O Aleksandrze Wielopolskim napisano tyle bzdur, że wypada przypomnieć niektóre jego dokonania i liczne błędy. Ale zacznę od przytoczenia faktów: w 1826 roku wAnglii zbudowano pierwszą linię kolejową. Kilka lat później (1834 r.) w Królestwie Polskim zaczęto projektować kolej warszawsko-wiedeńską. Wtedy różnice nie były jeszcze duże. Trzydzieści lat później (1863) w Londynie rozpoczęto budowę pierwszej linii metra. W tym czasie w Królestwie z lasów wyłoniły się grupki powstańców zbrojnych w dubeltówki, kosy i drągi (sic!), zaś generał Mierosławski (typowany na dyktatora powstania styczniowego) prezentował swój wynalazek – furmankę najeżoną kosami, która miała ścinać głowy naszych „odwiecznych wrogów”.

To już głęboka przepaść cywilizacyjna miedzy nami a Zachodem.

AŻ: Wielopolski starał się ją zmniejszyć poprzez powszechną edukację w języku polskim od szkoły elementarnej do uniwersytetu. Postulował oczynszowanie chłopów, rozwój przemysłu i handlu, równouprawnienie Żydów, nie mówiąc o spolszczeniu administracji i umocnieniu sądownictwa w miejsce woluntarystycznych decyzji rosyjskich stupajek. Niestety, nie potrafił przekonać do swego programu elit politycznych, ani znaleźć grupy wspierającej jego „systemat”. Może dlatego, że burżuazji było w Polsce tyle, co kot napłakał i że byli to głównie „obcy”, co w kraju o tak rozbudzonych aspiracjach narodowych nie mogło przynieść rezultatu. Margrabia został okrzyknięty zdrajcą i pozostał nim w narodowej świadomości, co powinno także dziś skłaniać do zastanowienia.

Krzysztof, wiele stron w Delirium… poświęcasz zmorze terroryzmu, który w naszych czasach rodzi się w krajach muzułmańskich. W setkach rozmaitych analiz terroryzm wiąże się z islamem. W książce stawiasz retoryczne pytanie: „Gdzie w świecie islamu jest spokój?”. Nie sądzisz, że trudno go odnaleźć tam, gdzie w najważniejszej księdze tej ekspansywnej religii, w Koranie, w IX rozdziale (Surze) jego autorzy nakazali przed wiekami swoim wyznawcom: „…Bóg jest wszechwiedzący, mądry! Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą!…”

KM: Terroryzm jest  n i e s k u t e c z n ą  grą cudzymi lękami w celach politycznych. Z islamem wiąże się od zawsze. Wystarczy podać dwa przykłady: działalność band na szlaku z Mekki do Medyny w siódmym i ósmym wieku naszej ery. Oraz działalności plemienia Assesinów. Religia nie każe zabijać. Morderczą jest natomiast doktryna wyrastająca z religii. Zwalczać niewiernych można niekoniecznie nożem.

Andrzej – terroryzm nas omija, ale czy możemy powiedzieć: „dzięki Bogu”, skoro mieliśmy w europejskiej i naszej historii tyle krwawych kłótni i kryzysów o chrześcijańskim podłożu religijnym? A i dziś sytuacja się zaognia i nie wiadomo, co może się wydarzyć jutro, gdy ten czy tamten biskup i proboszcz zagrzewają do walki z „tęczową zarazą” lub z „innymi ateistami i neopoganami”?

: Spór „kapłana” i „błazna” – filozofii uzbrojonej w dogmaty, filozofii poszukującej i kontestującej – wydaje się być podstawą konfliktu i toczy się przez całe ludzkie dzieje. Na dłuższą metę tylko intelektualne obrazoburstwo daje szansę postępu na niekończącej się drodze ekspansji ludzkich możliwości. Pod warunkiem, że głęboko zakodowanym „wartościom” fundamentalistycznym tylko demokracja liberalna potrafi przeciwstawić wartości i ideały mocne w swym intelektualnym i moralnym przesłaniu. To się staje niezwykle powoli. Na przykład hasła swobody obyczajowej czy praw mniejszości seksualnych przebijają się u nas do powszechnej świadomości z ogromnym trudem. Albo liberalna demokracja znajdzie aktualny i nośny przekaz, albo dalej narzekać będziemy na wszechobecną tyranię biskupów.

Panowie, każdy z Was przez kilka lat ambasadorował w krajach Azji. Z jakimi zasobami intelektualnymi opuszczaliście tamte palcówki i jak teraz oceniacie rozwój wydarzeń w odległych i mniej odległych od nas krajach? A także w naszej ojczyźnie? Co może powiedzieć „obłąkany”, a co obserwator o „delirycznym” stanie władzy.

: Malezja, gdzie spędziłem kilka lat, jak większość państw południowo-wschodniej Azji, zrobiła ogromny postęp w gospodarce. Udało się też tam uniknąć konfliktów narodowościowych, co w sytuacji współżycia w kraju trzech dużych narodów (Malajowie, Chińczycy, Hindusi) i wielu pomniejszych grup etnicznych, wydawało się trudne. Dopóki kraj pomyślnie się rozwija (praktycznie wyeliminowano ubóstwo, którym jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku dotknięta była prawie połowa ludności) uda się kontynuować proces stabilizacji wewnętrznej.

KM: Będąc ambasadorem w Indiach nie przestałem być dziennikarzem. Szyfrogram różni się od komentarza tylko liczbą czytelników. Jadąc do Azji po pobycie w Ameryce Łacińskiej miałem nadzieję, że nauczę się sanskrytu, przetłumaczę Mahabharatę, zanurzę się w kulturze Orientu, jak gdybym dokonywał świętej kąpieli w Gangesie; że uwolnię się od wszelkich wojen, terroryzmów, zamachów, przewrotów i rewolucji.

No i …?

KM: Gdzie tam! Wszystko to przyszło do Indii razem ze mną i dalej nie dawało żyć. W przerwach między wojną (w Afganistanie czy na Sri Lance) a zamachem (na Indirę Gandhi) czytałem bieżące wiadomości, które wszędzie na świecie redagowane są przez dziennikarzy tak samo. I szukałem odpowiedzi w oparciu o miejscowe źródła – dlaczego coś się stało? Materiał europocentryczny nie daje właściwej odpowiedzi. Dlatego napisałem sześć książek o Indiach, żeby je sobie (i mojemu ministrowi) wyjaśnić.

Jak byś określił główne przesłanie swoich azjatyckich tomów o rządach i rządzących?

KM: W Azji zawsze zawodzi któryś z trzech elementów. Władza jest tam albo dziedziczna, albo pochodzi z zamachu stanu, rewolucji, przewrotu, uzurpacji, fałszerstwa wyborczego lub matactwa. Utrzymanie władzy wymaga przemocy. Jej przekazanie – odbiera rozum.

AŻ: Zagrożeniem w Malezji są potencjalne wpływy grup ortodoksyjnie islamskich oraz korupcja. Sądzę jednak, że najbliższe lata będą okresem prosperity, podniesienia poziomu edukacji i kultury. Ostatnie wybory wygrał (nie po raz pierwszy zresztą) Mahathir bin Mohammad, urodzony w 1925 roku (sic!). Przestrzegałbym jednak bardzo przed lekceważeniem dorobku Indochin i ich kultury.

Trudno profetyzować, ale spróbujcie zadziwić czytelników – co nas czeka? Tu i tam, i wszędzie?

AŻ: Co można przewidzieć – to kolosalne przyspieszenie zmian. Tempo będzie rosło, ale o kierunku i charakterze tych zmian trudno coś pewnego powiedzieć. Wciąż obracamy się w kręgu niezbyt oczywistych hipotez. Europa zostanie poddana presji ze strony nowych centrów światowej gospodarki i finansów oraz obszarów biedy, których mieszkańcy będą szukali na naszym kontynencie swojej „ziemi obiecanej”.

Nie padniemy przed tą presją?

AŻ: W 1918 r. Oswald Spengler wydał katastroficzne dzieło Zmierzch Zachodu, ale minęło 100 lat i Europa wciąż jest kontynentem żywotnym. Można powiedzieć – gnuśnym, ale żywotnym. Jej miejsce w świecie zależy od zdolności integracyjnej.

A Polska?

: Demonstruje wielkość śladową – jej udział wynosi zaledwie 0,9%. Na podstawie tych liczb należałoby dążyć do federalizacji państwa o nazwie Europa. Jak dotąd robimy wszystko, by tak się nie stało. Nie wiedzieć czemu – dążymy do osłabienia europejskich sił integracyjnych.

Andrzej ŻOR, Zapiski obłąkanego. Wyd. Res Humana, 2019.

Krzysztof MROZIEWICZ, Delirium władzy. Wyd. Fundacja Oratio Recta, 2019.

 

‘”RES HUMANA” nr 3/2020

10% RABATU
Bądź zawsze dobrze poinformowany o nowych produktach oraz specjalnych promocjach tylko dla odbiorców Newslettera.

Zapisz się na nasz newsletter i odbierz powitalny prezent: -10% rabatu na pierwsze zamówienie książkowe.
Kod zniżkowy ważny będzie przez 7 dni.
Otrzymasz go tylko wtedy, gdy zapiszesz się przez ten formularz!
    ZAPISZ SIĘ
    Wyrażam zgodę na wykorzystywanie przez Fundację Oratio Recta powyższych danych do wysyłki newsletterów zawierających informacje o nowych numerach czasopisma, książkach wydanych przez fundację oraz o innych prowadzonych przez nas działaniach.
    ×

    Podgląd e-maila :

    Jeśli nadal zastawiasz się co mi kupić na prezent, nie musisz już szukać!

    KUP TERAZ

    Ustawienia wiadomości